10/06/2007

Etyka contra

Wittgenstein pisał (w Wykładzie o Etyce) że wartości etyczne są w pewien sposób absolutne, zobrazował to takim przykładem:
--Jesteś kiepskim graczem w Tenisa!
-- Wiem, ale nie mam ambicji grać lepiej!

I w zasadzie nie ma dalej dyskusji, ale już tu:
-- Ale z Ciebie świnia!
-- Wiem, ale mam to gdzieś!

Jest ona konieczna. Bowiem znajomość wartości etycznych, winna zmuszać do ich wypełniania.


I o ile mogę się zgodzić że owszem dla każdej społeczności istnienie pewnych norm jest immanentne, oraz że owszem istnieje imperatyw wypełniania ich (ale o tym potem), ale nie istnieją uniwersalne normy zachowania etycznego. Istninie jakichś norm jest uniwersalne, ale nie ma norm uniwersalnych.

W szczególności bzdurą są uniwersalne wartości chceścijańskie, takie jak miłość do bliźniego, wolność, równość... (Nie jest to krytyka tych wartości, sam bowiem je wyznaje, jednak zdaję sobie sprawę że nie wszyscy to robią, i że to jest dobre.

Co owego imperatywu, Wittgenstain zauważył że osoba pytająca w drugim przykładzie nie może puścić sprawy płazem, i to stwierdzenie naprowadziło mnie na pewną myśl: to nie zły człowiek odczuwa imperatyw by czynić dobrze, ale dobrzy ludzie by naprostować złych. Jest to naturalny odruch społeczności, coś podobnego do układu immunologicznego organizmu --- "Masz inne białka na powłoce, jesteś nie stąd i cię zabijemy"; "Masz inne poglądy --- jesteś nie stąd i cię naprostujemy".
Bardzo podobne mechanizmy: przede wszystkim oba koncentrują się na powierzchni --- układ odporności nie zwraca uwagi na to czy komórka działa dla dobra organizmu (czyli czy jest komórką rakową), ale czy ma ona odpowiednie białka na błonie komórkowej (system ten prawie zawsze działa, prawie). Tak samo mechanizm obrony społeczności głównie koncentruje się na słowach, jeśli polityk otwarcie powie: "Tak, kłamałem i będę kłamać. Na tym, kurwa, mój zawód w końcu polega", jest skreślony, jeśli natomiast będzie po prostu kłamał i bezczelnie wypierał się kłamstwa będzie OK.

Podejście uznające prawo do innych wartości ma kilka zalet:
  1. Ułatwia życie z przedstawicielami innych kultur
  2. Ułatwia koncentrowanie się na zachowaniach, a nie na deklaracjach.
  3. Umożliwia kulturoróżnorodność (jak bioróżnorodność, ale z kultura zamiast bio).


Bo są kultury w których nie ma słowa wolność... W całej azji podstawą życia był/jest system kastowy. Należenie do jednej z kast jest czymś tak naturalnym jak stanie na ziemi, i zabranie ludziom kast, byłoby wyrwaniem im ziemi spod stóp. Garbarz w Indiach mógł narzekać że jest biednym, ale nie mógł narzekać że jest w najniższej kaście (nie chodzi o to że byłby zabity, gdyby narzekał, ale o to że do głowy by mu nie przyszło żeby narzekać). Przecież garbarz wiedział że jego niska pozycja społeczna jest sprawiedliwa, przecież jest nieczystym, przecież ma kontakt z martwymi zwierzętami.

Owszem można powiedzieć że ci ludzie są ciemni i że trzeba ich oświecić... Ale przecież za Armią Czerwoną szli policoficerowie nawracający właśnie na taką wiarę: "jesteś biedny, bo byłeś wyzyskiwany, zabrano ci przynależne miejsce w społeczeństwie".

Inny przykład o jakim ostatnio czytałem, to był pewien archipelag (ten który badał Malinowski). Miał on ciekawą strukturę społeczną: ziemię posiadała starszyzna wiosek, uprawiali mężczyźni ale 2/5 (czy ileśtam, nusuth) plonów każdy oddawał swojej siostrze. Handel był rytuałem. Co jakiś czas młodzi mężczyźni zabierali naszyjniki z muszli i wypływali w małych łódkach w strasznie długą podróż na jakąś inną wyspę, tam wymieniali jeden znaszyjnik na inny i wracali. Plemiona te nie kojarzyły seksu i ciąży. Seks był przyjemnością, a ciążę zsyłały duchy. Dziewczyny zanim dopusczały do siebie chłopca tylko gdy ten dał im podarek w postaci np. ładnego naszyjnika z muszelek...

Całkiem idylliczne, co prawda średnia życia wynosiła 40 lat, ale przecież nie ona jest najważniejsza. Społeczeństwo to było bardzo równe, wszyscy szanowali i słuchali wodzów, ci panowali nad przydziałem ziemi. Meżyczyźni mieli swoje jasne role, kobiety też.

Teraz zakonnicy tłumaczą dziewczynkom, że jeśli chłopiec da im prezent przed stosunkiem to to jest prostytucja. Wymiana naszyjników z ludzźmi z innej wyspy jest bezsensu, bo to są trzy godziny drogi motorówką. Autorytet wodzów podupada, bo się dzieci uczy o wolności...

Pytanie czy życie tych dzikusów było lepsze przed, czy po wizycie Europejczyków? Nie wiem, ale mało który Etyk, takie pytanie zadaje.

No comments: